
Kolejny wypad na podtrzymanie kondycji. Tym razem trafione zdecydowanie lepiej 🙂
Sam nie wiem po co zabiera aparat wiedząc, że pogoda będzie marna. Chyba tylko po to by za lekko nie było 😀
Wpis bardzo niepozorny ale bardzo ważny. Bo tak się złożyło, że na początku listopada i nas dopadło to Chińskie syfiozo : ( No i to jest nasz pierwszy wypad po “przejściach” i po kwarantannie. Z jednej strony tragicznie nie jest z drugiej szału też nie ma. Ogólnie zjazd formy jest naprawdę ostry : (
Kronikarski wpis : ) Rokytnice tym razem przede wszystkim były okazją by sprawdzić formę po choróbsku jakie mnie dopadło po ostatnim wyjeździe. Formę, która jest mi potrzebna już na najbliższym weekendzie i kilku dniach po nim.
Jak to było? Never miss a Powder Day? Zdecydowanie! Jeżeli sypie tak jak sypnęło w ostatni poniedziałek i wtorek to nie czekasz do weekendu ale po prostu bierzesz urlop i … brykasz do bólu kolan : )
Po przyjedzie do Szpindlerowvego Młyna nic nie zapowiadało, że trafi się nam jeden z najfajniejszych zimowych dni w Karkonoszach. I jedna dłuższych tur jakie się do tej pory trafiły : )
To miał być wyjazd zamykający sezon turowy w Karkonoszach i napiszę tylko tak: udało się mam wstrzelić w naprawdę fajne warunki. Podejścia nartostradami bo poniżej 11oom.n.p.m. śniegu raczej mało jest ale powyżej już naprawdę dobrze (choć lodoszreni sporo).
Sobotni spacer na obiadek. Pierogi były : ) A na poważnie to czekamy na nową dostawę białego i niższe temperatury, bo to co zastaliśmy trzy dni po poprzedniej najogólniej mówiąc nie zachwycało – na dole pierwszych kilkaset metrów to mokra breja a u góry lodoszreń : (
3 godziny za kółkiem, 2 godziny podejścia, 1/2 godziny zjazdów i ponownie 3 godziny za kółkiem : ) Do tego Myszka, wspaniała pogoda i pewna przecinka nietknięta nartą – więcej nie trzeba : )