
Miały być Alpy Kamnickie. Albo Karawanki. Powiedzmy na “śniadanie” i “kolację”. Bo na “obiad” miała być Istria. Tyle, że pogoda nie dała szans a cały wyjazd składał się z “obiadów”. Pozytyw taki, że w ogóle znaleźliśmy się w tych górach 🙂
Tradycyjne rozpoczęcie sezonu na białej wodzie. Tym razem dolny odcinek z Myszką : ) Na koniec taka sytuacja jak powyżej i niestety nie było to optymalne rozwiązanie. Ale teraz już wiemy co i jak 😛 + Film nakręcony przez Sajgona.
Trzeci dzień wyjazdu i przy okazji dzień powrotu. Znaczy raz, że trzeba wyjść wcześniej by gdzieś zajść a dwa, że trzeba i tak wcześniej skończyć. Coś tam sobie wczoraj wieczorem z Piotrkiem ustalamy, ale jak zawsze jest to wyłącznie plan A.
Meteo na dziś sugerowało przejaśnia, więc humory jakby lepsze niż wczoraj. Poza tym i przede wszystkim zmieniamy rejon na ten właściwy czyli na Lüsenstal jej boczne dolinki. Swoją drogą dla mnie to powrót w tę dolinę po ośmiu latach.
Pierwsza tura w masywie Wetterstein jest średnio udana. Raz, że początku kwietnia na wysokości Ehrwaldu to już zdecydowanie wiosna jest. Dwa, że jak się startuje nartostradą to ta wiosna za bardzo nie “robi” pod warunkiem, że coś widać.
Kolejna tura “po sąsiedzku” w stosunku do ubiegłorocznych wojaży. Tym razem z Maćkiem jesteśmy o dolinkę na wschód w stosunku do Rotfleck Scharte na którą próbowaliśmy ubiegłej zimy wejść z Michałem.
W tej części Ahrntal również jeszcze mnie nie było i trzeba było coś z tym faktem zrobić : ) Plany były ambitne bo obejmowały jeżeli nie sam Vordere Hornspitze to przynajmniej okolicę podszczytową. Przyszło je zmienić. DWUKROTNIE 🙂
Na pierwszą dolinkę do spenetrowania wybieram Pfunderertal. To po sąsiedzku w stosunku do jednego z treków z ubiegłego roku. Pierwsze wrażenie – jak się już dojeżdża do końca doliny – jest takie: o kuźwa, to może być wtopa.