
Po dwóch (dłuuuuugich) miesiącach wracamy do St. Antönien. Znaczy wracam ja z Michałem bo Myszka zostaje w domu 😉 Prognozy zapowiadają “lampę” i faktycznie mamy “lampę”. Startujemy z pierwszego parkingu w górnej części wioski. Teoretycznie można podjechać bliżej startu, bo w tej odnodze doliny też jest parking ale bez łańcuchów odradzam.
Miłe początki dreptania.
Zdjęcie nie oddaje skali, ta lawina była naprawdę potężna.
Znajome widoki z innej perspektywy.
Jedyny turowiec jakiego spotykamy tego dnia : )
Michał w najtrudniejszym miejscu tury – strome i zmrożone kartoflisko decydujemy pokonać z buta.
Rätschenhorn to ten po prawej.
Niestety dziś bez pikowania – za późno wyszliśmy i za długo podchodziliśmy. Jest południe i nie chcąc produkować w zjeździe problemów lawinowych kończymy na jednym z pagórków tego piętra doliny.
Trochę twardo, ale widoki nagradzają tę “niedogodność” 😉